sobota, 17 grudnia 2011

kolorystyk

Teraz jest tu tak kolorowo i świątecznie, że aż miło. W taki, niesprawiający nikomu przykrości sposób odżałowuję terror kontaktu ze światem na warunkach świata. Nazywam to, jak chcę, o Boże. Te maseczki dobre, w tle...
 
Macie w prezencie nowe, zajebiście modne kolorki i niech Wam się święci. Hi, hi. Legia to jest potęga!

sobota, 3 września 2011

ważny dla mnie wpis o czytelnictwie

Jak zawsze obruszam się i ironizując, buntuję przeciwko tworzeniu grupek wsparcia w utwierdzaniu się, że jesteśmy lepszymi od innych, bo staramy się pisać i mówić po polsku poprawnie, i czytamy trochę więcej książek. Każdy słyszał, w okolicach wiosny ukazały się wyniki badań czytelnictwa - jakaś tam połowa Polski czyta coś, reszta nie czyta nic, lecz nie idzie tutaj o szczegóły. Grzmoty w mediach, wypowiedzi ekspertów z BN-u, psychologów, socjologów. Na moim ulubionym facebooku pytania typu: A wy ile książek czytacie miesięcznie? 15? A może 20? A ja się siebie pytam, co zostało zbadane? I odpowiadam! Zbadane zostało to, czy istnieje polaryzacja – są ludzie, którzy czytają i są tacy, którzy nie sięgają po książki. I teraz, ma się rozumieć, nastąpił podział na lepszych i gorszych. Przyjmijmy, że w istocie 50% Polaków czyta książki. Co im to daje? Zgadzam się: samorozwój, wiedza, elokwencja, poszerzanie słownika, łatwość formułowania myśli, biegłość językowa, wyobraźnia itd. Ale czy na pewno? Czy zawsze? A może jednak bardzo rzadko czytanie książek ma dla współczesnego człowieka dobry skutek, który może zostać zauważony i doceniony przez społeczeństwo. Bo gdzie można spotkać 50% Polaków bogatych w przymioty, które daje obcowanie ze słowem pisanym. W mojej opinii przesada w docenianiu czytelnictwa jako silnie wpływającego na urozmaicenie życia wewnętrznego człowieka jest posunięta do granic śmieszności. Prędzej zbadałbym, czy czytelnictwo nie wpływa na zamykanie się ludzi na okazywanie sobie czegokolwiek, co nie jest proste w nadawaniu oraz na zamykanie się ludzi na odbieranie czegokolwiek, co nie jest proste w odbieraniu lub na wspak, odwrotnie, mega. Jeśli 50% czyta, to 2% ma coś do zaoferowania światu, ale mam wątpliwości, czy do tego potrzebne są książki i to w przemysłowej liczbie. Bo jeśli książki, to jakie? Te są dobre, a te nie? Te działają, a tamte nie działają? Podobno działają wszystkie! Ja czytam kryminały. A ja czytam Prousta. A ona czyta Kalicińską. Jakim rodzajem predylekcji jest zamiłowanie do książek? Jest to rzecz bardzo względna i osobista. W dobry dzień nawet magiczna. Ale nigdy nie jest obowiązkiem! Ja staram się jak mogę, by najwięcej wydobyć z każdego tekstu. Jako czytelnik nie jestem zblazowany i nie krytykuję starań autorów. Krytyka była dla mnie zawsze najłatwiejsza i w prostocie powstawania banalna. Brak przeżycia czytelniczej przygody życia nie jest dla mnie powodem, by przekreślać twórcę. Sięgam po książkę, bo lubię wchodzić w inne światy z pozycji mojego fotela i oddawać się przecedzaniu słów, czytaniu tej samej strony kilka razy, odwlekaniu dojścia do zakończenia. Raz skupiam się na dźwięku słów, drugi na treści. Mogę tak się rozkoszować tygodniami, ale mogę miesiącami nie czytać nic, gdy ograniczam bodźce. Nie wiem, czy zasługuję na miano czytelnika. Na pewno nie jestem prawdziwym czytelnikiem.
Odnośnie do wyśmiewania nieczytających, to rozkładam ręce. Nigdy nie lubiłem, gdy ktoś w mojej obecności bezwstydnie wnioskował, stawiając się w roli kogoś lepszego, biorąc pod uwagę wyłącznie błahe przesłanki. Piotr i Marzena czytają miesięcznie po 15 książek. Chwila zatrzymania. Nie wiem, jak to się robi. Może czytanie jest w istocie czymś bardzo łatwym, wręcz trywialnym w swej prostocie. Może się wtedy zbyt wiele nie przeżywa, nie analizuje, nie rozmyśla. To jaką pracę dla swojego dobra wewnętrznego można wykonać tak szybko? Ja takiej nie znam. Czy takie czytelnictwo zasługuje na jakąkolwiek uwagę społeczeństwa i czy takiego beznamiętnego czytelnika-hurtownika życzą sobie państwo z Biblioteki Narodowej, Instytutu Książki i innych instytucji. Umysł podpowiada mi następujące nazwy faktów. Rzetelne przeżycie jednej książki, które skłoni nas do wzbogacającej refleksji, która potrzebuje czasu, jest stokroć cenniejsze od zwykłego poznania. Ci, którzy włożyli ogrom wysiłku i poznali losy bohaterów za pośrednictwem aktu czytania, bo do tego, moi mili, współczesne czytelnictwo się sprowadza, i tutaj wielkie zaskoczenie, NIE STANOWIĄ ELITY. To trochę za mało na awans społeczny, nie sądzicie? Oto prawda objawiona, przerobienie kilku tomów nie wystarczy dla stawania się bardziej wartościowym dla otoczenia oraz nie powinno podsuwać nam powodów do uznania siebie za usprawiedliwionego. Przynajmniej dla otoczenia, którego ja jestem składnikiem. Trzeba wylegitymować się czymś znacznie trudniejszym do zdobycia; dla większości ludzi czymś niedosiężnym. W rozważaniach nazywam to konglomeratem. Konglomerat jest pochodną wielkiej potrzeby udowodnienia sobie, że poza pierwszą myślą, która przyjdzie nam do głowy, pojawi się druga i trzecia, i czwarta... Nim się coś powie, zanim się cokolwiek zrobi warto zdać sobie z tego sprawę i poszukać czegoś lepszego głębiej. Zanim nie będziemy mieli szans, by cokolwiek w sobie zmienić.
Pozdrawiam wszystkich nieomylnych - cennym jest, gdy mylicie się na moich oczach, ale to mnie wcale nie cieszy...

czwartek, 25 sierpnia 2011

Starogard Gdański

Nigdy nie traktowałem seksu jako uniwersalnego języka w związku; jako klucza otwierającego drogę do satysfakcji z bliskości; jako warunku, po którego spełnieniu odkrywamy nagle, że nasza relacja musi być wyjątkowo dobrze rokująca; jako coś szczególnie cennego, co ludzie mogą sobie dać. Chyba nawet odrobinę przesadzałem. W relacjach z kobietami wprost chorobliwie dbałem o to, żeby nie zostać oskarżonym o banalne dążenie do zbliżeń. Widziałem to jako nudne, szablonowe i, co najważniejsze, odzwierzęce. Kierować swoim życiem wewnętrznym totalitarnie, a swoim życiem na eksport z największą swobodą woli! Obserwacja, analiza i zabawa instynktami, pociągami zaprowadziła mnie do wyjątkowej pewności ze znajomości swojego wnętrza i do przyjemności braku potrzeby zauważenia cech tego, co na zewnątrz.  Być może wtedy zgładziłem resztki ludzkich potrzeb. Potrzeb, które stanowiły element łączący mnie z ludem. Wspólnota dążeń staje się dość ważna, skoro nie umie się marzyć o podobieństwie wartości. W tym kontekście nie przekonuje mnie wizja wielkiej krzywdy, jaką miałby mi wyrządzić ten ciekawy czas. Jeszcze żebym kogoś zmuszał do podobnego braku heroizmu albo uważał, że mam jedyną rację i popychał do powielana moich ideałów, by przymusowo udowadniać ich trafność. Jak mam się porozumiewać ze światem, skoro nonszalancko nie zastosowałem się do tylu wspaniałych zaleceń, rad, recept, a o tym nieposłuszeństwie stale przypominają mi namacalne symptomy bytowania otaczających mnie świetnie zorganizowanym kordonem ludzi? Odsuńcie się, bo nie mam czasu!

 

Pytam się! Gdzie jest pociąg relacji Nakło nad Notecią-Chojnice? Gdzie jest pociąg ze Smętowa do Starogardu Gdańskiego przez Skórcz? Gdzie są semafory kształtowe? Gdzie jest egzemplarz Ojca Goriot, który został podpalony przeze mnie i saletrę z cukrem?

 

sobota, 20 sierpnia 2011

romski egzekutor

Wiedziałem, że po nocy ostrze mi się stępi. Leżąc wieczorem w łóżku, miałem tyle pomysłów, jak w najbardziej efektywny sposób ująć, przenieść, zamknąć i zostawić w tym miejscu swe spostrzeżenia. Poranki mam w istocie chrześcijańskie. Zresztą, czy to takie istotne. Otwieram swoją głowę.
Kiedyś myślałem, że człowiek rozumny używa swego intelektualnego wyposażenia. Myślałem także, że otaczam się ludźmi rozumnymi, a skrupulatnie nie dopuszczam do swej mydlanej bańki ludzi zatraconych w nieświadomości. Coraz mniej rzeczy jest takimi jak dawniej, więc moje teorie odrobinę się zdezaktualizowały, to bolesne. Jaki ty jesteś żałosny, Robercie. Jak ty nic nie rozumiesz.
Traktując ludzi w określony sposób, oczywiście oczekujemy jakościowej wzajemności. Sądzę, że w kontaktach z ludźmi jestem zobowiązany do posługiwania się komunikatami, które zawsze powinny być pochodną głębokiej refleksji na temat świata, dobrej woli, pokory, miłosierdzia, umiarkowania, samokontroli, wyrozumiałości i kultury mimiki, a w zasadzie zwykłych serdeczności i życzliwości. Wiem, że wymagania względem życia trzeba racjonalizować, ale istnieje dorobek, który jest rzeczą zasadniczą i bez jego opanowania jesteśmy próchnem. O, przepraszam, jesteśmy właścicielami, specjalistami, czytelnikami, pracownikami, kierowcami i niczym ponadto, choć niektórym to wystarczy. I okazuje się, że są to tak ekskluzywne wiedza i praktyka, że wzajemności próżno szukać. Najtrudniej je znaleźć u tzw. najbliższych przez zasiedzenie, rozleniwionych pewnością komfortu przez nas stworzonym. Ludzie bardzo lubią się z nami spotykać, my chcemy się spotykać już coraz mniej. Zamykamy się, bo nie chcemy czuć tego swoistego wstydu, zmęczenia, że znowu ktoś miał problemy z elementarzem. Wiara mnie opuściła i siły także. Czasem zastanawiam się, po co ktoś chciał się spotkać. Chciał się poczuć dobrze z myślą, że można komuś powiedzieć wszystko z radosnym przeświadczeniem braku stosownej rezystancji po drugiej stronie? Chciał nakarmić moim pozornym podporządkowaniem swoje zbydlęcenie? Ja pierdole, przecież jeśli się z kimś spotykamy, to warto chociaż zamarkować dobre chęci. Mam już gdzieś odwoływanie się do mojej wyrozumiałości względem lenistwa i rozwydrzenia, blasków i cieni współżycia, tego całego pozwalania sobie na uwalnianie w mojej obecności jadu, permanentne objawianie obskurnej pewności siebie, świadectwa ohydy wrażenia nieomylności i paranoję wykolejonej szczerości i pokancerowanej asertywności. Tonę w dźwiękach wypowiedzi w tonie fundamentalizmu apodyktyczno-kategorycznego, nieopartego na cieniu doświadczenia! Bezwstyd, rynsztok, błoto, upodlenie. Czym to jest spowodowane? Powtarzam, pełna dowolność i swoboda ruchu. Mnie może każdy traktować tak, jak chce, ale biada temu, kto z tej możliwości korzysta w sposób niegodny. I jeśli ktoś zada pytanie, dlaczego odmawiam ludziom prawa do szczerej, naturalnej ekspresji i niezmuszania się do bycia dla mnie miłym, zacznę się zastanawiać, nad szlachetnym wygnaniem moich zmysłów. Nigdy nie uważałem, że kontakty ze mną są czyimś obowiązkiem. Nie chcę, by ktoś czuł się przymuszony, lecz pewnych zasad bardzo trudno mi się pozbyć dla potrzeb ułudy dobrego samopoczucia i spokojnych kontaktów.
Nie czuję się kompetentny, by rozpieszczać informacją zwrotną. Nie lubię ustawiać znajomości. Walor naturalności i spontanicznego dopasowania skutecznie jest paraliżowany, moim zdaniem, przez grzebanie w konfiguracji relacji. Jak szlachetną ma być satysfakcja z odnalezienia się ludzi, gdy powiedzą sobie, jak mają się wobec siebie wzajem zachowywać i jak chcą się czuć. Wspaniale jest, gdy nie trzeba mówić nic; gdy sami chcemy i wiemy, co robić...
Meritum zgubiłem w zalewie emocjonalnej, bezowocnej analizy, już nie zdołam go wydobyć, choć pamiętam, że chciałem coś w sobie zmienić, ale na lepsze.

niedziela, 5 czerwca 2011

może zacznę wyrażać siebie odzieżą i makijażem

Zdaliśmy sobie wreszcie sprawę z tego, że słabi ludzie wcale nie są dla nas tacy mili, jak my dla nich. Oczekują podległości, podporządkowania; są dla nas szorstcy, ironiczni, pretensjonalni, chłodni i wyrachowani. Zebraliśmy wcale sporą kolekcję wydarzeń ostatnich czterech lat, które dopiero teraz budzą nasz sprzeciw. Oczywiście, żaden z nadawców się o tym nie dowie, a przecież tak cenimy tzw. szczerość w relacji, która jest teraz dla mnie werbalnym waleniem w mordę w tzw. obronie swoich interesów albo odreagowaniem. A może jeszcze nikt nie był nigdy ze mną naprawdę szczery? Ja za taki pokaz jestem bardzo zobowiązany i z chęcią przyjmę beznamiętnie kolejny objaw szczerości, asertywności i bycia sobą. Wymiotuję tym relatywizmem i zaślepieniem! Wybaczcie, ale jestem za głęboko, by ciągle rozstrzygać praktyczne dylematy i zadowalać Was każdym swoim ruchem. Jeśli jest to wada, to właśnie takich przywar pragnę. Lecz jeśli jest to zaleta, to nigdy się jej po sobie nie spodziewałem. Wszystkim nieomylnym, idealnym, perfekcyjnym, zajadłym, o wąskich, zaciśniętych ustach, serdecznie współczuję dnia, w którym postradam także łagodność.

sobota, 21 maja 2011

glazura i terakota

Wprost nie mogę uwierzyć, że mam, znalazłem miejsce styczności, kontaktowania się z Wami i ze sobą, gdzie, zjawiając się po dłuższej nieobecności, nie jestem narażony na uwielbiane przeze mnie zarzuty tzw. nieodzywania się. No tak, ale ty się w ogóle nie odzywasz; ty to już się w ogóle nie odezwiesz... itd. Odbieram to z porównywalnym podnieceniem, jak reakcję na życzenia świąteczne wyrażoną za pomocą: Nawzajem, nawzajem... Oddaję Wam, Moi Drodzy, hołd.

Nie mogę jeszcze stwierdzić, że zakończył się czas życia utajonego, ukrywania się przed ludźmi i lizania ran po ostatniej przygodzie z naiwnością. Mogę tylko zauważyć, że spotykam się z ludźmi, z którymi nie powinienem, lecz muszę się widywać, a potem jestem zmuszony ukrywać się przed tymi, dla których, dla własnego dobra, warto zawsze mieć siły, ale ja już nie mam siły na nic. Ukrywam się i zbieram energię do przyjmowania kolejnych rozczarowań. Już dawno nie byłem tak zmęczony zerkaniem na istnienie katalogu obowiązków względem ludzi. Oddaję Wam, którzy to wytrzymują, hołd podwójny.

piątek, 6 maja 2011

propeller

Ha! Od ostatniego posta zwolniła się przestrzeń. Rynsztokowe Lebensraum czeka na nowych gospodarzy! Objętość nadziei brutalnie przerosła moje prognozowania... Nie będę już nikogo tłumaczył zmyślonymi trudną sytuacją, białaczką, stresem, żeby tylko nie doprowadzić się do stanu niechęci do wiary w człowieka. Jeśli moje usilne starania i okazywanie dobrej woli nie przyniosły jeszcze żadnego skutku w relacji oprócz okresowości wywołanej moją ufnością w minimalne, obiektywne dobro, słuszność, to oznacza, że wnioskowałem z fałszywych przesłanek. Bardzo Ciebie i siebie za to przepraszam. Przyznaję powtórnie, nic nie wiem o ludziach. A o tych, którzy uważają, że o ludziach coś wiedzą, nie chcę wiedzieć nic. Pielęgnuję w sobie niechęć do znęcania się nad przeciwnikiem, nad tym, kto nie ma racji; do braku łagodności, do opancerzania i agresji. Trudno mi pozbyć się myśli, że źle traktując innych, najgorzej obchodzę się ze sobą. Teraz widzę, że degeneracja i regres mogą mieć całkiem misterną budowę i dawać bardzo złożone kompleksy symptomów. Dobrowolnie nigdy nie stanę się przebiegły i cyniczny w konwencjonalnych kontaktach, więc jestem skazany na przegraną w tej rundzie, czyli na chroniczny klincz. 
Rzadko będę myślał o tym, co zaszło, w przedstawiony sposób. Na pewno znajdę urojenie, które mnie zrehabilituje.
Jestem przewidywalny i na nic tego nie zamienię.

piątek, 15 kwietnia 2011

new romantic

Nadwrażliwość to kontrola nadawanych komunikatów. Cisza.
 
Mam pomysł na kolejną życiową rolę. Inne manewry okazały się nieskuteczne. Tylko nie wiem, czy uda się przechytrzyć stróżów prostoty, których sam rozmieściłem. Albo zapragnę spędzić resztę życia przed telewizorem...
 
 

czwartek, 14 kwietnia 2011

Człowiek N

Chyba udaje mi się budować tutaj miejsce dla siebie. Jestem, jak sądzę, na dobrej ścieżce do powrotu na swoją drogę. Jakbym wiedział, że jestem blisko czegoś, co chciałem, by bliskie było. A także jakbym miał przed oczami coś, do stracenia czego nigdy nie chciałbym się przyczynić. Może styl kiepski i zaległości w lekturze z tygodnia na tydzień się potęgują, ale... Nie da się mnie zawrócić żadnym przymuszeniem do tłumaczenia się.  
 
Mistrzem stylu nie będę nigdy. Nie wiem, czy styl powinien być dla człowieka bez ambicji włączania autokreacji czymś znaczącym. Jeśli coś mi samo nie wpadnie w ręce, rzadko czuję potrzebę schylania się po to. Jeżeli czegoś nie mam, to znaczy, że mi się nie należy. Jeśli kiedykolwiek pojawi się tutaj coś wysokiego, coś zadowalającego, na pewno nie będzie to efektem zabiegów. A! I ubrać też się nie umiem stylowo. Nie mam stylu i kropka. Jak N znosi mój brak gustu w doborze ubrań, nie wiem, ale tutaj zagląda.
 
Powinienem zostać wewnętrznie zobowiązany do zazdroszczenia ludziom, którzy są konsekwentni. W normalności mieści się to, że człowiek wie, co chce robić w życiu, ma plan na przyszłość i ten plan realizuje, pokonując przeszkody. Nigdy nie miałem takiego planu, którego nie mógłbym zmienić, z którego realizacji nie mógłbym zrezygnować. Dajmy na to, szkoła. Podstawówka - byłem chorowity. Liceum - wpadałem jedynie w celach towarzyskich. Studia - ląduję na trzecim kierunku, żadnego nie kończąc. I bardzo bym chciał, aby ktoś mi udowodnił, że popełniłem błąd. Ile wielkich szans zmarnowałem, ile kosztuje mnie to kalectwo, ta dysfunkcja. Oczywiście, jakiś czas temu czułem jeszcze potrzebę tłumaczenia się, odpowiadania na pytania. Musielibyście widzieć, jak świetnie udaję, że jest mi smutno, iż nie będę prawnikiem. Przecież to taki świetny zawód i wiedza niezwykle przydatna. A jakie możliwości! A ile wkładam wysiłku w obronę siebie przed ludźmi konsekwentnymi. Przecież górują nade mną obowiązki uzasadnienia wobec świata swoich decyzji, przekonywającego usprawiedliwienia swego postępowania i doprowadzenia do zrozumienia powodów, by żyć tak, jak chcę, nawet jeśli walę głową w mur. Trochę ironizuję. Może to dziwne, ale ja jestem zadowolony, choć wciąż odgrywam rolę pokrzywdzonego przez samego siebie i bardzo w tę rolę wszedłem. Czuję się tak, jakbym właśnie teraz zmusił się do rezygnacji z tej wygodnej pozy. Powściągliwość nie pozwalała mi pokazać jaki jestem w istocie arogancki. Mam nadzieję, że kiedyś ktoś na tyle mocno wytłumaczy mi, jak bardzo gardzi takim podejściem do życia, iż coś poczuję. Acha, akapit ten dowodnie świadczy o tym, jak bardzo jestem sfrustrowany, niech i tak będzie, nie wykluczam tego, i szukam kibiców.
 
Tak, a moje zamiłowanie do rozmyślania pewnie też jest potomkiem wygodnictwa. Bo kto dziś ma ochotę zrozumieć, że myśleć o sobie, to być najbliżej siebie. Że wszystko, co wartościowe, ma się zawsze przy sobie. Że tylko jakość naszych myśli, jako dobrowolnych, bez weryfikacji otoczenia, świadczy o nas. Należy się starać właśnie wtedy, gdy nikt tego nie widzi.
 
Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby moje życie upływało pod hasłami poznawania N, czucia się potrzebnym, czytania, rozmyślania i spacerowania.

środa, 6 kwietnia 2011

ojdana!

Trwa czwarty wielki tydzień beznamiętnej, bezmyślnej skuteczności. Wiem na pewno, że piąty pozwoli mi jeszcze ostrzej to widzieć.
 
Nigdy nie potrzebowałem żadnej przynależności, grupy wsparcia, czy adoracji. Działanie w grupie ma dla mnie więcej wad niż zalet. Gdybym należał do jakiegoś stowarzyszenia, czułbym ciągły wstyd. Wstyd stał się osią, kręgosłupem, do którego są przyczepione, od którego wyrastają wyhodowane dla mnie narzędzia do budowania obrazu rzeczywistości. Partie, związki wyznaniowe, korporacje, grupy społeczne, gatunek ludzki. Dziś jest ten dzień tygodnia, kiedy wynikający z troski wstyd ustępuje miejsca niechęci. Dysgust. Ze wstydem jestem pogodzony.
 
Nie mogę zaufać swoim zmysłom. Chcąc przebiec przez tory, warto zastanowić się nad tym, czy to, co się widzi, jest. Czy nie ulegam życzeniowym wizjom, projekcjom przeszłości? Zanegowanie percepcji własnych zmysłów, osądów, ocen, opinii? Domek z ogródkiem zgładzi wszelką wywrotowość.
 
I nawet już nie wiem nic o Panu Bogu.
 
Może powinienem pozwolić sobie na więcej. Może umiałbym, dajmy na to, eksperymentalnie wypróbować mechanizm, w którym bardzo pragnąc jakiejś wartości, przy braku możliwości, by ją posiąść, zaczynamy powoli odnajdywać, skrywaną przed nami do tej pory, bezwartościowość zarówno rekwizytu, jak i jego posiadaczy. Może byłbym zdolny do ekscentrycznych zachowań, tłumacząc sobie, że taki już jestem. Może w sytuacji powodującej wzmożony stres, potrafiłbym dać się ponieść wrażliwej agresji nieradzenia sobie. Może w obliczu całkowitej swobody czynów, należy oddać się zezwierzęceniu? A może brak środków do życia uczyniłby ze mnie zwierzę? A może będę puszczał kobiety przodem, by oglądać ich tyłki? A może będę miał kochanki i będę okłamywał żonę? A może będę powielał wszelkie kopie imitacji, pozory, konwencje, wyłącznie, dlatego że zrobiło tak wielu ludzi przede mną? Odium zatracenia w łatwiźnie! A może za kilka lat będę myślał tylko o zegarkach i samochodach? Może gdy zostanę menadżerem średniego szczebla, po wyjściu z pracy będę nim nadal? Może włączę telewizor, który powie mi, jak myśleć i o czym? A może unicestwię się zajęciem miejsca w kościele? Tak, ja nie znam życia innych ludzi. Nigdy nie byłem dobrego o nich zdania. Za zdolnych do wyizolowania fizjologii, uznaję według żadnych obliczeń ok. 3% populacji. I nie chodzi mi o słowa, o wykształcenie, o zawód, o pieniądze, czy o coś tam. Chodzi o celebrowanie tego, co nas od zwierząt odróżnia! O to, z czego wypływa ludzka godność. Chodzi o proces myślowy, o zdolność refleksyjną i zdolność do czynności refleksyjnych. O najwyższy konflikt, który permanentnie o nas stanowi. I o umiłowany opór, który jest jego symptomem. I jego wszechmogące pokonywanie. Oto moja Trójca! Może nawet uniesienie się. Chociaż na chwilę.
 
A na autostradach w istocie niech koniecznie powstaną wielkie tablice świetlne, na których w czasie bardzo gęstej mgły, będą wyświetlane komunikaty sugerujące zmniejszenie prędkości. Po prostu zostaliśmy sami.

niedziela, 3 kwietnia 2011

WO

Póki jeszcze żyjemy, postanowiliśmy spędzić trzy dni z Warszawą. Warszawa jest naszym miastem - my ją wybraliśmy i ona nas wyznaczyła. Pogoda gargantuicznie trzymała nas na muszce, co zdarza nam się rzadko.
Lubimy chodzić. Przemieszczanie się samo w sobie jest czymś fenomenalnym. Fizykalność świata, zmuszenie do obecności w jednym miejscu, przy względnej bliskości każdego innego ma dla mnie smak wyjątkowy. Mamy swoje stałe trasy, ale nie jest to na razie awangarda dróg. Bez zakamarków i skomplikowania. Najzwyklejszy spacer, najmilsze sam na sam, prosta radość. Przyjemność zaczyna się już w autobusie, gdy wybieramy linie nazywane przez nas krajoznawczymi. Zawiązujemy interesujące, bo skrajnie efemeryczne sympatie i antypatie z współpasażerami, trenujemy spostrzegawczość i czujność społeczną braci i sióstr w podróży, robimy rozgrzewkę przed właściwą obserwacją. Pierwsze kroki stawiamy tradycyjnie przy placu Na Rozdrożu i idziemy w stronę placu Trzech Krzyży.
 
Zresztą mnogość wariantów i świadomość nieodkrytego jest jak upojenie, jak zastawiony stół, który zawsze będzie dla nas stał w tym samym miejscu, a my na razie chcemy tylko doń zasiadać. Od kiedy zacząłem myśleć o tym, gdzie chciałbym mieszkać, Warszawa była jedynym miastem w Polsce, które było na liście. Po odkrywczych doświadczeniach z samym sobą w Trójmieście, po przeżyciu wszystkiego, co można przeżyć w Bydgoszczy, Warszawa była dla mnie jak obietnica schronienia, stolica mojego ustroju, szansa, którą chciałem umieć wykorzystać, choć nigdy nie umiałem tego robić, poważne połączenie obawy i chęci spróbowania zrobienia czegoś, co ma ludzki wymiar, kształt życia, mojej normy.
 
Podtrzymywanie i rozwój naszej więzi z N, nie wymagało i nie wymaga składania ofiary z tej najmniejszej części siebie, której wyjęcie spowoduje smutne popadnięcie w sztuczność. Nie musimy stąpać na palcach, wstydzić się przywar, za wszelką cenę ukrywać ignorancji i udawać, że mamy ochotę na Dziecko Rosemary, gdy chcemy obejrzeć 07 zgłoś się. Zawsze zależało mi na tym, by N poznała mnie najpierw od tej najgorszej, gorszej i złej strony, co mi się udało, choć nigdy nie będzie to sukces absolutny, a szkoda, że takiego nie da się osiągnąć przy założeniu posiadania jednej szansy. Założyliśmy kategorycznie, że każde zdławienie potrzeby, ukrycie poczucia krzywdy, rozleniwienie w komunikacji i zatracenie potrzeby poznawania się, będzie w przyszłości bezwzględnie skutkowało frustracjami, a co za tym idzie, gwałtownymi próbami przywrócenia tzw. sprawiedliwości w związku. W prostej linii oznacza to, że wystarczy nam obiad w formie bułki i parówki i nie postrzegamy gromadzenia dóbr jako fundamentu przyszłości naszej samooceny.
 
Idąc, odkrywamy te same wille na Alejach Ujazdowskich, a ja, widząc plac zabaw po drugiej stronie, udaję, jak zawsze, że nie znoszę dzieci. Obserwujemy przechodniów, komentujemy, stajemy się częścią ekspozycji i wnikamy w arterie. Najczęściej mówię to samo. Że antykwariat na Alejach bardzo lubię; że Rolex za 101 tys. zł jest brzydszy od zegarków za 500 zł; że ludzie źle się traktują, więc nie dziwmy się, iż zwierzęta mają przechlapane, a tandem jest dla nas za drogi, by go teraz kupić. Kiwamy do dzieci jadących w wózkach, całujemy się na światłach, rozmawiamy, rozmawiamy w swoim języku...  Jesteśmy zwykłymi przechodniami. Traktuję to w kategoriach odkrycia nowej przyjemności. Nowej jak każda wiosna. 
 
Kategoria ta obejmuje także odkrycie Wspaniałego Okna. Wspaniałe Okno znajduję się tam, gdzie Krakowskie zakręca w stronę Miodowej - do siedzenia i picia kawy. Gdy będę stary, to usiądę tam i nabiję moją wrzoścową fajkę.
 
Dziś nie mamy ani win, ani zasług. Po kuracji prostymi przyjemnościami, po terapii rurkami z kremem, Dworcem Gdańskim, latte, wieżowcem Intraco i pałacem Krasińskich. Po przypadkowych spotkaniach z Jerzym Połomskim i Profesorem Henrykiem Domańskim muszę wreszcie coś przeczytać. A przeczytać chciałbym wiele. Nie będzie to już coś autorstwa pana Rilke.

sobota, 26 marca 2011

uiszczona opłata sądowa od deprywacji

Znam siebie na tyle, że wiem, kiedy muszę zatrzymać dopływ bodźców. Dziś na nic innego nie było mnie stać, przy jednoczesnym docenieniu tego, że mogłem sobie na to pozwolić. Pomaga mi w tym zdławiona ambicja, która, jak uduszony w smalcu kleszcz, infekuje moje postrzeganie; nie szkodzą mi pociąg do brawurowych sposobów zaspokojenia swoich eskapistycznych instynktów oraz dojmująca obawa przed zapadnięciem się w coś, co nie jest ani pochodną mojego trudu stworzenia wizji samourzeczywistnienia, yyy, ani choć bytem dla mnie na przestwór wartościowym.
Są tygodnie, gdy praca sprowadza się do odgrywania frymuśnej roli w osobliwym, korporacyjnym spektakliku i to są tygodnie radosne dla mnie-funkcjonalnej kukły oraz nieszkodliwe dla mnie-człowieka. W minionym tygodniu nie było miejsca na żadne odgrywanie, na zastanowienie, na szlifowanie warsztatu, na budowanie połączenia z widownią. Był za to czas na zbieranie materiałów do analizy uwidocznionej sprzeczności między dwoma wspomnianymi aspektami obecności. Ja-kukła próbowałem skutecznie reagować na miażdżący ucisk, przy faktycznym braku możliwości obrony, a ja-człowiek stałem obok, zaskoczony obrotem zdarzeń, bez czasu na refleksję i podjęcie roztropnych decyzji. Sytuacja wymagała tego, bym wziął rozbrat ze sobą na cały tydzień, gdyż niepodobna z takim ciężarem, po powrocie do domu, zbudować ze sobą jedno, jednię. Myśli stają się kanciaste, grudkowate, mają ostre krawędzie, nie dopuszczają kukły. Nie wiem, w jakie pozory musiałbym się przyoblec, by bez mojej soboty przywrócić sobie, nazwijmy to, wzrok. Kim bym był bez tej soboty? Obawa. 
Mogę wreszcie powiedzieć, że układ został scalony, a pokój przewietrzony. Trochę za mną tęskniliśmy i jutro się sobą sekciarsko nacieszymy.

czwartek, 24 marca 2011

rozkład jazdy

Jest we mnie wielka niechęć do godzenia się z tym, że jestem tylko człowiekiem. Przedstawicielem gatunku. Uciekam od tej myśli, jak daleko umiem. Dawniej słowo człowiek miało dla mnie doniosłe znaczenie. Sądziłem, że uwierzę w to, iż bycie człowiekiem jest swoistym wyróżnieniem. Sformułowałem teoryjkę, według której należy wciąż dążyć wzwyż w czymś, co zamknąłem w znaczeniu słowa człowieczeństwo. Bardzo chciałem sobie dziś o tym przypomnieć.
 
Dziś, kiedy znowu popełniam ten błąd; kiedy z tym oczywiście znanym niesmakiem stwierdzam, że jestem pustosłowiem; gdy ponosi mnie prymitywna fizjologia emocji; gdy biurowa, zwierzęca codzienność każe dochodzić do głosu mentalnej tandecie, prostactwu i niechęci do wysiłku, pokonywania jakiegokolwiek oporu. Alternatywa. Wykonam dla nas w tej ciszy bardzo ważną pracę albo... Klops.

piątek, 18 marca 2011

dr jodyna

Nie najlepszy dziś dzień na notowanie. Zimno, chorobowa niemoc, w domu nieład - trudno o olśnienia i wariacje...
W czasach, kiedy mój wewnętrzny głos zwracał się do mnie per gnoju, a ludzie, którzy coś o życiu już wiedzieli, objawiali wobec mnie coś, co w moim odczuciu przypominało doradczo-uspokajający truizm, a co potem miało okazać się prawdą, budowałem to, czego teraz nie da się już obronić i czego bronienie uważam za niepotrzebne. Wiele z moich patentów stało się bezpośrednimi lub pośrednimi powodami mego społecznego bankructwa. Już kilka lat temu powiadałem z pełnym przekonaniem, że pociąg z karierą odjechał, a ja używałem tytułu kolekcjonera możliwości. Do dziś odpowiadam sobie na pytanie, czy naprawdę koniecznym jest, by możliwości wykorzystywać. W staraniu się o obiektywne powodzenie, pomyślność, w stawianiu się na lini startu, we współzawodnictwie, w konkurowaniu; w pozwalaniu, bym sam siebie klasyfikował, widziałem niebezpieczeństwo zatracenia sie w sztuczności, w nieszlachetności, w prostocie konwencjonalnego celu, w powielaniu budowania swej wartości na niczym wyjątkowym, w kopiowaniu postaw, które właśnie zaczynałem demaskować, w imitowaniu zachowań, które jaskrawo świeciły w aktywności zadowolonych z siebie obserwowanych. Bałem się i boję się dalej wszelkiej determinacji. Obawiałem się, że zapomnę o człowieku, przestanę widzieć to, co tak mi się zaczynało w sobie i w kilku innych podobać. Miałem przeczucie, że oddalę się to od tego, co uważałem za najważniejszy aspekt mojej dla siebie obecności. Chciałem zajmować się swoim człowieczeństwem, chiałem spokoju i czasu w tym kontekście. Pragnąłem poznać swoją budowę. Potykać się o swoją nieświadomość. Rozmyślać o tym, jak nauczyć się zajmować zadowalające stanowisko względem innych. Jak przełamywać opór łatwych rozwiązań. W jaki sposób znaleźć tutaj coś swojego, a czego nigdy nie widać na pierwszy rzut oka. Zachwycać się nieskończonymi możliwościami bezkresnej analizy. Chciałem dokonać głębokiej orki na tym polu. Czułem, że bez tego nie zrobię żadnego kroku. Byłem pewny, że nie wolno mi bez tego wyruszyć w żadną drogę. Sądziłem, że jeśli tego nie zrobię teraz, to będę ukontentowanym próchnem do końca życia. Teraz, kiedy zdałem sobie z tego sprawę, przygniata mnie myśl, że muszę się tym zajmować do końca życia. Na każdym etapie będzie tyle do poprawienia, do wypracowania, do wytrenowania. Nie można pozwolić sobie na lenistwo, na rozluźnienie, na zadowolenie, na brak czujności! Jestem gotów na poświęcenie potencjalnych docenień, realizacji kuszących podszeptów ambicji, bycia w grupie, dla dalszego rozwoju, którego ramy - od kiedy uzałem, że pożytecznym jest naszkicowanie czegoś takiego jak kierunek rozwoju - wciąż na nowo definiuję, odkrywam, precyzuję i nazywam. To mnie konstytuuje, statuuje. To o mnie stanowi teraz, gdy już nigdzie nie muszę się spieszyć, a świat stał się skrajnie nieresponsywny, przy czym nie brakuje tutaj wzajemności...

poniedziałek, 14 marca 2011

inteligent, zdradza żonę, pije wódkę, śpi z modelką

Praca jest fundamentem mojej samooceny, oczywiście,  he, he.
Lubię wiedzieć, z kim mam w życiu do czynienia, więc często prowadzę wewnętrzne rozmowy na temat czyjejś dla mnie wartości. Nie ma to bynajmniej waloru obiektywnego. Specjalizuję się w demaskowaniu zezwierzęcenia, swojego także. A wprost uwielbiam pułapki ofsajdowe, czyli takie małe sytuacje, w których, w obliczu konfliktu w błahej kwestii, udaje się słabszego, nieszczęśliwego, poddanego, winnego, co ma zaowocować płomiennym obnażeniem; co ma być katalizatorem okazania przez mojego rozmówcę stanowczości i wyższości. Lubię, gdy ktoś się wówczas zatraca, a ja czasem mam łzy w oczach, że komuś z banalną łatwością przychodzi ustawić się w roli kogoś lepszego ode mnie oraz leczyć swoje niedobory wartości. To jest tzw. szczerość. W jej obliczu są już tylko dwa wyjścia. Mogę, ku zdziwieniu interlokutora, przejść z marszu do rozkosznego ataku albo mogę utrzymać rozochoconego, wszechwiedzącego mentora w poczuciu bycia posiadaczem racji, szczególnie wartościowej wiedzy życiowej oraz bycia mistrzem skutecznej komunikacji. Bo przecież skuteczność jest najważniejsza... Oświecony, z kim mam do czynienia, odchodzę z gotowym wnioskiem. Nie mam tutaj zrozumienia. I tak sobie myślę, że moje postępowanie jest takie bezecne, gdyż nie znam się na tej szczerości, gdzie można powiedzieć każdemu wszystko tylko, dlatego że ktoś ma taką potrzebę w imię wielkiej idei szczerości. Nie umiem tego. Nie obchodzi mnie taka szczerość i konsekwencje jej braku. Nie obchodzą mnie te dąsy, aluzje, uwagi, pretensje, ciągłe żarciki, dogryzania. Nie żyję po to, by kogokolwiek pouczać, uświadamiać, naprowadzać i nie obchodzą mnie takie zamiary ludzi wobec mnie, które mają ich wyleczyć, a mnie w ich oczach wielce uszczęśliwić. Rzadko staję do jakiejkoliwiek walki. Łagodność i prostota.
Także zbieram żniwo ignorancji i braku pokory, powściągliwości oraz powierzchownego rozumowania. Wniosków i wpisów w książce pamiątkowej mam mnóstwo - nie oszczędzałem się. Profilaktycznie nigdy nie myślę o sobie dobrze, ale nie ograniczam płodności mego wewnętrznego ustawodawstwa. Profilaktycznie też nigdy nie przyswajam bezkrytycznie opinii innych, gdyż są obarczone podstawowym błędem. Pewność siebie jest dla mnie czymś niepojętym! Względność myśli, każdej wypowiedzi jest nieokiełznana! By zrozumieć drugiego człowieka, trzeba wziąć tyle kwestii pod uwagę, że dla kogoś, kto podchodzi odpowiedzialnie do tego, co myśli i mówi, stanie się jasne, iż pełne porozumienie może być tylko naszym życzeniem i ciągłą drogą. 
Moje niekoherencje. Miałem dziś ochotę je ośmieszyć.

gazetka ścienna

Wielka Filuterność przyjęła przez aklamację plan sześcioletni zaspokajania ciekawości. Moja wersja osobistego bełkotu rychło stanie się bardziej dostępna, co będzie stanowić o jej nieodwracalnej określoności. To takie ludzkie, niepokorne i takie kuszące. Jak już się uporam z tymi organizacyjno-dogmatycznymi aspektami blogowania, to może napiszę coś do rzeczy.

Łatwiej jest zrobić krok, gdy uzyskało się względnie kompletną informację na temat swojej pozycji w układzie. Mam na razie zarys układu.

piątek, 11 marca 2011

gestalt-bezkształt

Muszę pozwolić sobie wypisać wszystkie swoje niepewności, niezgrabności, paranoje, wszystkie wady i okropności, które się we mnie zagnieździły, które mnie uwięziły. Znam tę metodę bardzo dobrze. Muszę to zrobić, by coś na tym wybudować. Grunt musi być gładki. Powinienem zamknąć ten etap budowy w jakiś miesiąc. Albo w ogóle tego nie zrobię. 
Umówiliśmy się na wypadek śmierci, że w zaświatach, he, he, kierujemy się w prawo na każdym skrzyżowaniu...
Chcę pozwolić sobie na odizolowanie od wzniosłej szczerości i chcę odrobinę pomarzyć i oczywiście nic nie pamiętać. Niepamiętanie to świadczyć będzie, o pojawieniu się w sąsiedztwie czujnej świadomości tego, co nazwę bezkształtem zaszczutym, po którym niczego wielkodusznego się nie spodziewam. Jest to dla mnie warunkiem koniecznym stawania się człowiekiem.
Mogę pozwolić sobie tutaj na swobodę. Trzymając się krótko, zniszczyłem mechanizmy odpowiedzialne za spontaniczność i entuzjazm. Fakt, że nigdy w obu nie widziałem niczego atrakcyjnego, lecz nie miałem intencji, by zapaść się tak głęboko i nieodwracalnie się zmienić. Umiarkowanie i pokora, wycofanie i przemyśliwanie - tak bez końca! Takie rzeczy widać tylko wtedy, gdy się na nie nie patrzy. Nie chcę traktować tego, co piszę, zbyt poważnie, a cieszy mnie każde słowo, które odnalazło tutaj swoje miejsce bez wysiłku, jaki musiałem włożyć, by się tego słowa nauczyć.
Adieu!
 
 
 

heroicznego nastolatka żegnam

Tak, krążę, zamyślam się, może chciałbym jeszcze coś napisać... Tak, żeby się nareszcie rozpruć, rozgryźć wargi. Powiedzieć wreszcie wszystko. To niemożliwe!
 
Tyle lat zamęczałem się wymaganiami, planami, których nie mogłem zrealizować. Miłość, przyjaźń, studia, praca, rozwój, zdrowie, gotowanie, planowanie, zaspokajanie, uszczęśliwianie itd. Na drodze stała mi trudność w pogodzeniu się z tym, że nie jestem już taki młody, by obserwacje świata powodowały we mnie szeroko rozpostarte, barokowe zdziwienie. Nie umiem już nie umieć pisać, jak kiedyś. Ale umiem nie umieć pisać inaczej. Przyzwyczaiłem się do kondycji świata, nabrałem wyrozumiałości, zrewidowałem priorytety, poznałem się na kilku zjawiskach, kilka zagadnień przeanalizowałem szczegółowo, znalazłem klucz do woli odszukiwania metody rozumienia. Obserwacja, wyobraźnia, wewnętrzna dyskusja, symulacja odczuć, empatia i wszechmocna choć dziurawa analiza! Wszystko indywidualnie, osobiście i bez odniesień obiektywnych, bez presji efektu, bez niczyjej rady. Czysto wsobnie. Oto mój dorobek kilku lat mimowiednie wykonanej pracy.
Szkoda tylko, że gdzieś zniknął ten dramatyzm siedemnastolatka...

mizdrzenie się

Kontynuując laurki o niczym, chciałbym się dowiedzieć, kiedy przyjdzie czas, gdy zechcę, by ktoś to przeczytał... Na razie widzę jedynie powody, by to się nie stało. Nie mam się czym chwalić; żaden tutaj nowy kontynent intelektualny nie został przeze mnie odkryty; zawsze największe zadowolenie sprawia mi wykonywanie czynności, które obiektywnie nie przynoszą korzyści -  coś mnie w tę stronę popycha; nie mam wielkiego grona znajomych, którzy się czegokolwiek po mnie spodziewają; nie sądzę, aby kogokolwiek mogły te zapiski zainteresować; nikomu czytanie mych notatek nie pomoże, niczego nie nauczy. W każdej chwili przyjmę z otwartymi ramionami zmianę w zakresie któregoś z powodów. Na razie cieszy mnie samo zapisywanie zmian w zakresie mojej wewnętrznej, pokornej beznadziei. Na razie nie szukam tutaj niczyjej obecności. Jakbym stał twarzą w twarz z kimś, kto mnie nie widzi. Wcale sycące.  To może być moje miejsce. Minoderyjna fabiszako-blogopatologia.
 
 
 
 
 
 

czwartek, 10 marca 2011

telefon, którego nienawidzę

Może coś się we mnie zmienia na wiosnę. Wczoraj podbiegłem do autobusu, nie myśląc, że to nie ma sensu, bo i tak kierowca zamknie mi drzwi przed moją twarzą fantastyczną, a ja potem będę musiał czuć to, co zawsze czuję w takich chwilach; wczoraj także zostałem poproszony przez sąsiadkę o pomoc w przeniesieniu jednego z dwojga dzieci z auta do windy, co chyba nieźle świadczy o mej twarzy fantastycznej. Nie jestem człowiekiem, który musi mieć wypełniony cały dzień zajęciami lekcyjnymi i pozalekcyjnymi, by czuł umiarkowane niezadowolenie, czyli żeby czuł się bardzo dobrze, więc te dwa jakże spektakularne wydarzenia sprowokowały mnie do chwilowego wyskoczenia z leniwej beztroski, która w tym tygodniu jest moim towarzyszem powrotów do domu. Jestem rad, że piszę tutaj o takich pierdołach.
 
Gotuję się do opisania zjawiska mojej wielkiej niechęci do rozmów telefonicznych, u której podstaw nie leży wcale koncepcyjka uwiązania, czy czegoś podobnego. Bardzo chcę, żeby nikt przez najbliższe trzy dni nie chciał ze mną rozmawiać przez telefon.

środa, 9 marca 2011

blog

Zacząłem się zastanawiać, czy koniecznym jest, by moje wpisy były w mojej ocenie wysokiej jakości, wycyzelowane, dopracowane. Stwierdzam, że powoli wytrąca mi się osad koncepcji na temat mojego miejsca w Internecie i tego całego blogowania. Cieszę się, że na razie nikt tego nie czyta, bo mogę zbadać, jakie wrażenie robi na mnie czytanie swoich notatek po jakimś czasie. Grunt, że nie wywaliłem na śmietnik poprzednich wpisów. Mimo że wiele im brakuje i są banalne oraz niezborne, nie przychodzi mi już na myśl, iż to wszystko jest bez sensu. Na razie celuję sobie w tematy i nawet ograniczenie się wyłącznie do tego, jest sporym krokiem naprzód.  Spółdzielnia Inwalidów NAPRZÓD. Niech się dzieje, bo najprostsze rzeczy przychodzą mi z największym trudem, a kokieteryjnie niska samoocena, której jeszcze nigdy przekonująco dla siebie nie opisałem, postawi wreszcie jakiś krok w którąkolwiek ze stron. Nie wykluczam ośmieszenia i innych bytów, które, mam nadzieję, zrobią na mnie jakiekolwiek wrażenie.

wtorek, 8 marca 2011

Manifabiszak

To ma być notatka świąteczna. Dziś okolicznościowo zająłem się reflekcją na temat myśli polskiego feminizmu i jego postulatów, gdyż zbudziła się we mnie - choć przypuszczałem, że uśpiłem ją na zawsze - naiwna potrzeba odnalezienia, identyfikacji i penetracji środowiska, grupy, towarzystwa, które stanowi zalążek elity intelektualnej w naszym ubogim, jałowym społeczeństwie. Czuję się jak nieświadomość społeczna. Temat traktuję poważnie, bo nawet jeśli pociągnę tylko kilka dni na szczątkach nadziei, to wiem, że zdemaskowanie jej płonności przynosi mi cyklicznie sporą przyjemność kolejnego rozczarowania zjawiskiem społecznym, odkrycia następnego towarzystwa przegniłego krótkowzrocznością swych członków. Może pomyślę też trochę o aborcji. To temat, który zawsze stawia mnie do pionu. Nie zdawałem sobie sprawy, że w oczach niektórych jestem pierwszym aborterem, aborcjonistą! Może być ciekawie... Zdrowie dam, całuję rączki!

sobota, 5 marca 2011

1.

Nie zdołam inaczej pożegnać się z zatruwającym mnie i do tego całkowicie zbędnym dylematem! Od października 2010 roku zastanawiam się, czy powinienem; czy mogę; a dlaczego tak; a dlaczego nie; a do czego to potrzebne. Do pełnego pesymizmu diagnozy brakuje jeszcze podniesienia kwestii, co ludzie powiedzą? Nie jestem przecież... O tym kim jestem, a kim miałem i mogłem być może przy następnym nadawaniu. Albo lepiej w ogóle zrezygnować z takich poważnych, delikatesowych tematów!

Od jakiegoś czasu kreuję pogląd strącający w przepaść znaczenie komunikacji werbalnej jako skutecznej formy porozumiewania się, więc ubezwłasnowolniłem tego człowieka, który pisze. Im myśl głębsza, cenniejsza, bliższa memu surogatowi sedna, tym przyjemność mniejszego ryzyka odpowiedzialności za czyn jej przekazania będzie większa. Kiedyś nazwałem to erystyczno-sofistycznym zawrotem, a dziś nazwa straciła na znaczeniu, gdyż widzę siebie jako niepoczytalnego w kontekście ostrości znaczeń, pojemności słownika, dialektycznego sprytu i językowej manipulacji. Nie wyobrażam sobie, by w życiu możliwym było uzyskanie efektu zrozumienia moich myśli w kontakcie bezpośrednim przez więcej niż jedną osobę. Taką jedną osobę już wylosowałem. Nie jestem przywiązany do żadnej myśli, żadnej opinii, żadnej oceny. Każdą myśl można w dowolnej chwili przekonywająco przetworzyć, spłycić, pogłębić, przerobić i przetłumaczyć w służbie celu, w jakim ma zostać przekazana. Skoro dialog jest w istocie niczym innym, jak bezznaczeniowym samogwałtem co najmniej dwóch podmiotów, uznałem, że potrzebuję odrobiny higienicznej intymności i będę się zadowalał intelektualnie sam. Nawet już mnie zadowala taka interpretacja mojego aktu blogowego wyłonienia się, bo jakieś pokorne uzasadnienie przecież musiałem tutaj przećwiczyć.

Poważniej rzecz traktując, chciałbym stworzyć chronologiczny zapis myśli o zróżnicowanych: jakości, przedmiocie, wymiarze, stopniu zaangażowania itd. Być może zechcę kiedyś zestawić parametry swej kondycji, porównać z warunkami, które się pojawią, posilać się przeszłością, sprawdzić, w którą stronę idę, lecz do tego typu zmysłów też się nie przywiązuję. Nowych terytoriów pewnie nie odkryję... Chciałbym coś w sobie pokonać, ale tego złożonego bytu nazwać jeszcze nie umiem.