sobota, 26 marca 2011

uiszczona opłata sądowa od deprywacji

Znam siebie na tyle, że wiem, kiedy muszę zatrzymać dopływ bodźców. Dziś na nic innego nie było mnie stać, przy jednoczesnym docenieniu tego, że mogłem sobie na to pozwolić. Pomaga mi w tym zdławiona ambicja, która, jak uduszony w smalcu kleszcz, infekuje moje postrzeganie; nie szkodzą mi pociąg do brawurowych sposobów zaspokojenia swoich eskapistycznych instynktów oraz dojmująca obawa przed zapadnięciem się w coś, co nie jest ani pochodną mojego trudu stworzenia wizji samourzeczywistnienia, yyy, ani choć bytem dla mnie na przestwór wartościowym.
Są tygodnie, gdy praca sprowadza się do odgrywania frymuśnej roli w osobliwym, korporacyjnym spektakliku i to są tygodnie radosne dla mnie-funkcjonalnej kukły oraz nieszkodliwe dla mnie-człowieka. W minionym tygodniu nie było miejsca na żadne odgrywanie, na zastanowienie, na szlifowanie warsztatu, na budowanie połączenia z widownią. Był za to czas na zbieranie materiałów do analizy uwidocznionej sprzeczności między dwoma wspomnianymi aspektami obecności. Ja-kukła próbowałem skutecznie reagować na miażdżący ucisk, przy faktycznym braku możliwości obrony, a ja-człowiek stałem obok, zaskoczony obrotem zdarzeń, bez czasu na refleksję i podjęcie roztropnych decyzji. Sytuacja wymagała tego, bym wziął rozbrat ze sobą na cały tydzień, gdyż niepodobna z takim ciężarem, po powrocie do domu, zbudować ze sobą jedno, jednię. Myśli stają się kanciaste, grudkowate, mają ostre krawędzie, nie dopuszczają kukły. Nie wiem, w jakie pozory musiałbym się przyoblec, by bez mojej soboty przywrócić sobie, nazwijmy to, wzrok. Kim bym był bez tej soboty? Obawa. 
Mogę wreszcie powiedzieć, że układ został scalony, a pokój przewietrzony. Trochę za mną tęskniliśmy i jutro się sobą sekciarsko nacieszymy.

Brak komentarzy: