czwartek, 25 sierpnia 2011

Starogard Gdański

Nigdy nie traktowałem seksu jako uniwersalnego języka w związku; jako klucza otwierającego drogę do satysfakcji z bliskości; jako warunku, po którego spełnieniu odkrywamy nagle, że nasza relacja musi być wyjątkowo dobrze rokująca; jako coś szczególnie cennego, co ludzie mogą sobie dać. Chyba nawet odrobinę przesadzałem. W relacjach z kobietami wprost chorobliwie dbałem o to, żeby nie zostać oskarżonym o banalne dążenie do zbliżeń. Widziałem to jako nudne, szablonowe i, co najważniejsze, odzwierzęce. Kierować swoim życiem wewnętrznym totalitarnie, a swoim życiem na eksport z największą swobodą woli! Obserwacja, analiza i zabawa instynktami, pociągami zaprowadziła mnie do wyjątkowej pewności ze znajomości swojego wnętrza i do przyjemności braku potrzeby zauważenia cech tego, co na zewnątrz.  Być może wtedy zgładziłem resztki ludzkich potrzeb. Potrzeb, które stanowiły element łączący mnie z ludem. Wspólnota dążeń staje się dość ważna, skoro nie umie się marzyć o podobieństwie wartości. W tym kontekście nie przekonuje mnie wizja wielkiej krzywdy, jaką miałby mi wyrządzić ten ciekawy czas. Jeszcze żebym kogoś zmuszał do podobnego braku heroizmu albo uważał, że mam jedyną rację i popychał do powielana moich ideałów, by przymusowo udowadniać ich trafność. Jak mam się porozumiewać ze światem, skoro nonszalancko nie zastosowałem się do tylu wspaniałych zaleceń, rad, recept, a o tym nieposłuszeństwie stale przypominają mi namacalne symptomy bytowania otaczających mnie świetnie zorganizowanym kordonem ludzi? Odsuńcie się, bo nie mam czasu!

 

Pytam się! Gdzie jest pociąg relacji Nakło nad Notecią-Chojnice? Gdzie jest pociąg ze Smętowa do Starogardu Gdańskiego przez Skórcz? Gdzie są semafory kształtowe? Gdzie jest egzemplarz Ojca Goriot, który został podpalony przeze mnie i saletrę z cukrem?

 

sobota, 20 sierpnia 2011

romski egzekutor

Wiedziałem, że po nocy ostrze mi się stępi. Leżąc wieczorem w łóżku, miałem tyle pomysłów, jak w najbardziej efektywny sposób ująć, przenieść, zamknąć i zostawić w tym miejscu swe spostrzeżenia. Poranki mam w istocie chrześcijańskie. Zresztą, czy to takie istotne. Otwieram swoją głowę.
Kiedyś myślałem, że człowiek rozumny używa swego intelektualnego wyposażenia. Myślałem także, że otaczam się ludźmi rozumnymi, a skrupulatnie nie dopuszczam do swej mydlanej bańki ludzi zatraconych w nieświadomości. Coraz mniej rzeczy jest takimi jak dawniej, więc moje teorie odrobinę się zdezaktualizowały, to bolesne. Jaki ty jesteś żałosny, Robercie. Jak ty nic nie rozumiesz.
Traktując ludzi w określony sposób, oczywiście oczekujemy jakościowej wzajemności. Sądzę, że w kontaktach z ludźmi jestem zobowiązany do posługiwania się komunikatami, które zawsze powinny być pochodną głębokiej refleksji na temat świata, dobrej woli, pokory, miłosierdzia, umiarkowania, samokontroli, wyrozumiałości i kultury mimiki, a w zasadzie zwykłych serdeczności i życzliwości. Wiem, że wymagania względem życia trzeba racjonalizować, ale istnieje dorobek, który jest rzeczą zasadniczą i bez jego opanowania jesteśmy próchnem. O, przepraszam, jesteśmy właścicielami, specjalistami, czytelnikami, pracownikami, kierowcami i niczym ponadto, choć niektórym to wystarczy. I okazuje się, że są to tak ekskluzywne wiedza i praktyka, że wzajemności próżno szukać. Najtrudniej je znaleźć u tzw. najbliższych przez zasiedzenie, rozleniwionych pewnością komfortu przez nas stworzonym. Ludzie bardzo lubią się z nami spotykać, my chcemy się spotykać już coraz mniej. Zamykamy się, bo nie chcemy czuć tego swoistego wstydu, zmęczenia, że znowu ktoś miał problemy z elementarzem. Wiara mnie opuściła i siły także. Czasem zastanawiam się, po co ktoś chciał się spotkać. Chciał się poczuć dobrze z myślą, że można komuś powiedzieć wszystko z radosnym przeświadczeniem braku stosownej rezystancji po drugiej stronie? Chciał nakarmić moim pozornym podporządkowaniem swoje zbydlęcenie? Ja pierdole, przecież jeśli się z kimś spotykamy, to warto chociaż zamarkować dobre chęci. Mam już gdzieś odwoływanie się do mojej wyrozumiałości względem lenistwa i rozwydrzenia, blasków i cieni współżycia, tego całego pozwalania sobie na uwalnianie w mojej obecności jadu, permanentne objawianie obskurnej pewności siebie, świadectwa ohydy wrażenia nieomylności i paranoję wykolejonej szczerości i pokancerowanej asertywności. Tonę w dźwiękach wypowiedzi w tonie fundamentalizmu apodyktyczno-kategorycznego, nieopartego na cieniu doświadczenia! Bezwstyd, rynsztok, błoto, upodlenie. Czym to jest spowodowane? Powtarzam, pełna dowolność i swoboda ruchu. Mnie może każdy traktować tak, jak chce, ale biada temu, kto z tej możliwości korzysta w sposób niegodny. I jeśli ktoś zada pytanie, dlaczego odmawiam ludziom prawa do szczerej, naturalnej ekspresji i niezmuszania się do bycia dla mnie miłym, zacznę się zastanawiać, nad szlachetnym wygnaniem moich zmysłów. Nigdy nie uważałem, że kontakty ze mną są czyimś obowiązkiem. Nie chcę, by ktoś czuł się przymuszony, lecz pewnych zasad bardzo trudno mi się pozbyć dla potrzeb ułudy dobrego samopoczucia i spokojnych kontaktów.
Nie czuję się kompetentny, by rozpieszczać informacją zwrotną. Nie lubię ustawiać znajomości. Walor naturalności i spontanicznego dopasowania skutecznie jest paraliżowany, moim zdaniem, przez grzebanie w konfiguracji relacji. Jak szlachetną ma być satysfakcja z odnalezienia się ludzi, gdy powiedzą sobie, jak mają się wobec siebie wzajem zachowywać i jak chcą się czuć. Wspaniale jest, gdy nie trzeba mówić nic; gdy sami chcemy i wiemy, co robić...
Meritum zgubiłem w zalewie emocjonalnej, bezowocnej analizy, już nie zdołam go wydobyć, choć pamiętam, że chciałem coś w sobie zmienić, ale na lepsze.