czwartek, 14 kwietnia 2011

Człowiek N

Chyba udaje mi się budować tutaj miejsce dla siebie. Jestem, jak sądzę, na dobrej ścieżce do powrotu na swoją drogę. Jakbym wiedział, że jestem blisko czegoś, co chciałem, by bliskie było. A także jakbym miał przed oczami coś, do stracenia czego nigdy nie chciałbym się przyczynić. Może styl kiepski i zaległości w lekturze z tygodnia na tydzień się potęgują, ale... Nie da się mnie zawrócić żadnym przymuszeniem do tłumaczenia się.  
 
Mistrzem stylu nie będę nigdy. Nie wiem, czy styl powinien być dla człowieka bez ambicji włączania autokreacji czymś znaczącym. Jeśli coś mi samo nie wpadnie w ręce, rzadko czuję potrzebę schylania się po to. Jeżeli czegoś nie mam, to znaczy, że mi się nie należy. Jeśli kiedykolwiek pojawi się tutaj coś wysokiego, coś zadowalającego, na pewno nie będzie to efektem zabiegów. A! I ubrać też się nie umiem stylowo. Nie mam stylu i kropka. Jak N znosi mój brak gustu w doborze ubrań, nie wiem, ale tutaj zagląda.
 
Powinienem zostać wewnętrznie zobowiązany do zazdroszczenia ludziom, którzy są konsekwentni. W normalności mieści się to, że człowiek wie, co chce robić w życiu, ma plan na przyszłość i ten plan realizuje, pokonując przeszkody. Nigdy nie miałem takiego planu, którego nie mógłbym zmienić, z którego realizacji nie mógłbym zrezygnować. Dajmy na to, szkoła. Podstawówka - byłem chorowity. Liceum - wpadałem jedynie w celach towarzyskich. Studia - ląduję na trzecim kierunku, żadnego nie kończąc. I bardzo bym chciał, aby ktoś mi udowodnił, że popełniłem błąd. Ile wielkich szans zmarnowałem, ile kosztuje mnie to kalectwo, ta dysfunkcja. Oczywiście, jakiś czas temu czułem jeszcze potrzebę tłumaczenia się, odpowiadania na pytania. Musielibyście widzieć, jak świetnie udaję, że jest mi smutno, iż nie będę prawnikiem. Przecież to taki świetny zawód i wiedza niezwykle przydatna. A jakie możliwości! A ile wkładam wysiłku w obronę siebie przed ludźmi konsekwentnymi. Przecież górują nade mną obowiązki uzasadnienia wobec świata swoich decyzji, przekonywającego usprawiedliwienia swego postępowania i doprowadzenia do zrozumienia powodów, by żyć tak, jak chcę, nawet jeśli walę głową w mur. Trochę ironizuję. Może to dziwne, ale ja jestem zadowolony, choć wciąż odgrywam rolę pokrzywdzonego przez samego siebie i bardzo w tę rolę wszedłem. Czuję się tak, jakbym właśnie teraz zmusił się do rezygnacji z tej wygodnej pozy. Powściągliwość nie pozwalała mi pokazać jaki jestem w istocie arogancki. Mam nadzieję, że kiedyś ktoś na tyle mocno wytłumaczy mi, jak bardzo gardzi takim podejściem do życia, iż coś poczuję. Acha, akapit ten dowodnie świadczy o tym, jak bardzo jestem sfrustrowany, niech i tak będzie, nie wykluczam tego, i szukam kibiców.
 
Tak, a moje zamiłowanie do rozmyślania pewnie też jest potomkiem wygodnictwa. Bo kto dziś ma ochotę zrozumieć, że myśleć o sobie, to być najbliżej siebie. Że wszystko, co wartościowe, ma się zawsze przy sobie. Że tylko jakość naszych myśli, jako dobrowolnych, bez weryfikacji otoczenia, świadczy o nas. Należy się starać właśnie wtedy, gdy nikt tego nie widzi.
 
Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby moje życie upływało pod hasłami poznawania N, czucia się potrzebnym, czytania, rozmyślania i spacerowania.

Brak komentarzy: