piątek, 12 lutego 2016

Wczoraj po pracy wpadłem do rodziców, do Bydgoszczy. Jest piękna droga, 2,5 h bardzo spokojnej jazdy, więc w porównaniu z tym, jakie wolty i piruety wykonywałem, podróżując między Warszawa a Wrocławiem albo między domem a szpitalem na Litewskiej, to czysta przyjemność. Nie widziałem rodziców ponad rok.

Średnio radzę sobie z tym, że moi rodzice się starzeją. To jest kolejna, nadprogramowa troska. I wyrzut, że ze względu na odległość i chwilowy brak miejsca w głowie, nie mogę zagospodarować, zaopiekować się, przemyśleć tematu tak, jak zawsze miałem w zwyczaju. Bo ja mam przykry zwyczaj trawienia faktów, nim podejmę działanie. Dajcie mi chociaż chwilę pomyśleć. Mam duże zaległości, ale chyba nie będę marnował czasu na próbę rzetelnego zajęcia stanowiska w najstarszych kejsach. Babciu, przyjąłem twoje odejście do wiadomości, ale nic nie poczułem. Wybacz.

Pojechałem do nich po Coś. W czasie, kiedy Lena się rozchorowała i wyłem jak pies, gdy stawałem nad jej łóżeczkiem, dotykałem jej rzeczy pachnących zimową mustelą, miałem takie chwile, gdy siedziałem sam w domu w wieczornym stuporze, szepcząc sobie: mamo, mamo, mamo… Jakby samo słowo, którego już od dawna nie wypowiadałem, miało odwrócić ten los, przenieść tę sytuację w jakiś fantasmagoryczny niebyt, wybudzić nas z tego koszmaru… Chciałem, żeby to słowo było zaklęciem. Chciałem się do tego słowa przytulić, zasnąć i obudzić się już w przewidywalnym świecie.

Pojechałem więc przypomnieć sobie, że naprawdę już jestem duży. Potwierdzić, że już dawno i naprawdę przerosłem to, co kiedyś wydawało mi się duże. Że nie ma powrotu do postrzegania świata sprzed lat. Że nie wrócę z tej podróży, bo ona trwa. Że górka, z której kiedyś bałem się zjechać sankami jest niczym; że się tej mojej wersji dorosłości nie lękam. Odwiedziłem muzeum mojego dzieciństwa - czasu bez trosk i czasu bezwarunkowej akceptacji wszystkich moich dziwactw.

Pojechałem wreszcie po to, by doświadczyć posiadania rodziców. Nie zwykłem rozmawiać o ważnych rzeczach przez telefon, więc mam w życiu pod górkę.  Poczuć ich. Odkryć, że istnieją też poza wspomnieniem oraz poza nowoczesnymi, banalnymi i technologicznymi emanacjami bycia. Posmakować tego, że nie tylko ja jestem rodzicem, ale rodziców mam i co do zasady oni się wcale ode mnie nie różnią, pewnie też dalej się czują jak dwudziestolatkowie… Byliśmy razem godzinę i 15 min. Wystarczy.

Brak komentarzy: