„A więc wojna!” Przeżywając swego czasu fascynację historią,
nie sądziłem, że tak często w swoim spokojnym i ułożonym życiu szeregowego
obywatela będę wypowiadał właśnie te znamienne słowa, powtarzane jak mantrę 1
września 1939 roku na antenie Polskiego Radia…
Wiecie jak to jest – w czasie kryzysu każda mobilizująca
myśl jest uprawniona i ja sobie dziś przed Wami pozwalam na każdą myśl, którą
uważam za skuteczną w odganianiu tych wszystkich obaw, płytkiego oddechu,
frustracji i niepewności, które dziś stają się moim udziałem. Cel, który mamy
uświęca bardzo wiele środków, ale i tak skorzystaliśmy w naszej walce na razie tylko
z kilkuJ
Nadszedł czas na autoterapię – mamy powielacz, mamy myśli, mamy misję – robimy
ulotki!
4 lutego 2014 roku nasza Lenka ps. Borsuczek popadła w
niełaskę u okupanta - Wszechmocnej, Wielmożnej, Czcigodnej Choroby. Zatrzymana w łapance, bez powodu,
bez sensu – po prostu sobie żyła. Jakimś cudem udało jej się uciec z nie-miejsca,
skąd jedyna droga wyjścia nie wiedzie bynajmniej przez bramę. Dziś się ukrywa,
wciąż jest ścigana. Zakonserwowaliśmy się w naszym starym domu za miastem z
wiarą i nadzieją, że ciemięzca nas tam nie znajdzie; że nikt nas nie wyda; że
żadna sekwencja biologiczno-chemicznych przypadków nas nie wytropi, nie
rozpozna, nie doniesie okupacyjnym władzom. Wszystko, co okazuje się
najważniejsze w tej rozgrywce dzieje się poza naszym udziałem, bez ingerencji
naszej woli i ochoty. Nigdzie nie jest bezpiecznie, nie da się uciec. Nieważne,
kim jesteś, co myślisz, co robisz i czego chcesz. Jaki masz pogląd na świat, w co wierzysz i jak
żyjesz. Lajcik.
Zawsze fascynowało mnie, jak można ciągnąć życie w czasach
totalitarnego terroru, permanentnego zagrożenia i ciągłej obserwacji przez
precyzyjną i ohydnie skuteczną machinę czegoś nieokiełznanego w swej
nikczemności. Równolegle życie toczy się jakby normalnie, autobusy jeżdżą, pada
deszcz, ludzie pracują i kochają się…
Na niezaszczytnym szczycie naszego życiowego rankingu
nonsensów są śmiertelne choroby dzieci. Panie, ale skąd się bierze taka
choroba, jak Wasza? Znikąd. Jak mówią mądrzy ludzie - człowiek w ciągu doby ma
kilka okazji, żeby wpuścić nowotwór do swojego organizmu. I jak wpuści, to się
dzieją dziwne rzeczy. Nas nigdy ta medyczna wiedza nie ciekawiła – od samego
początku stłamsiliśmy w sobie przeszkodę, która każe rodzicom szukać sensu w
dramacie, tracić czas na wróżenie z fusów. To nie ma żadnego sensu, Kochani.
Tak, są takie rzeczy, które dzieją się bez tej całej symboliki sensu –
przyczyna, wniosek, skutek, nauka na przyszłość. Choroba Waszych dzieci nie
jest ani Waszą, ani niczyją zasługą. To biologia, taka organizacja, której nie
zapytasz po co, nie możesz mieć pretensji i nawet nie masz mocy, żeby się po
ludzku, prymitywnie zemścić.
W naszej rodzicielsko-onkologicznej branży obowiązują
różnorodne doraźne, wygodne uzasadnienia dramatów. Od zanieczyszczenia
środowiska, poprzez złą dietę,
szczepionki skojarzone, cesarskie cięcia… Do tych związanych z ludowym pojęciem
sprawiedliwości – za grzechy rodziców, grzechy w życiu prenatalnym (sic!), bo
ktoś zsyła tyle, ile ty wytrzymasz, bo ktoś każe, bo ktoś nagradza. Dla mnie
łatwiej było zdać sobie sprawę z tego, że zaprawdę powiadam Wam - istnieją
rzeczy, które dzieją się bez przyczyny, po nic i niczego nie uczą poza tym, że
teraz wiesz, że istnieją i nic nie możesz umieć z tym zrobić - za to musisz
umieć poradzić sobie z tą konstatacją i musisz robić Coś Innego, co nie będzie
już miało żadnego udowodnionego rzeczywistego wpływu na życie/nie-życie twojego
dziecka. Bo o tym decyduje niestety seria przemian bezdusznych,
biologiczno-chemicznych...
Więc ja zasmakowałem w bezsensie i zniszczyło to całkowicie
moje poczucie bezpieczeństwa, zmieniło mój krwioobieg myśli. Skoro naprawdę
istnieją rzeczy, które dzieją się bez sensu, to od dziś wydarzyć się może
wszystko i my wiemy, że to się dzieje. No i rozjeżdża się hodowany
pieczołowicie przez lata układ współrzędnych. Wszystko jest możliwe i nie ma
żadnego rachunku krzywd, dobra i słuszności w dystrybucji szczęścia, że jak coś
tam pocierpisz (my to siedzimy i patrzymy, ale te dzieciaki?), to już
wystarczy, nie. Nonsens i brak przewidywalności od początku do końca. Ty już
niczego, rodzicu, nie zapewnisz, twoją funkcją jest tylko dbać o nastrój i
czasem zauważyć coś w porę. I to nawet nie chodzi o jakąś zmianę w komforcie,
miejscu życia, że nagle cię gdzieś zamkną, chodzi o ten symboliczny wymiar,
który sieje w głowie spustoszenie. Twoje dziecko wchodzi w przemysł
onkologiczny, gdzie nie ma reguł, a tobie pozostaje miłość. Za drzwiami
szpitala dzieci chorują, dzieci umierają... Czasem zdrowieją, ale tego nikt nie
widzi, a to powinno być widoczne. Bardzo.
Pewnie potrzeba czasu, aż mój mózg znowu wskoczy na dobry
tor, ale dziś jestem jak wór skopany. I szczerze zazdroszczę normalnym tej
unikatowej, pierwotnej świeżości, wiary w sens, niewidzenia tego wszystkiego,
co my widzieliśmy, braku tych przemian, które stały się naszym udziałem.
Oceniam je jako nieludzkie. Żeby chociaż do kogoś można by było mieć pretensję,
zemścić się, zrobić cokolwiek, co przywróci stan sprzed wydarzeń. Tęsknię za
tym.
Oczywiście, żeby nie było tak łatwo, to wkrada się też
następujące zastrzeżenie, że nigdy nie działo się w moim życiu nic bardziej
ważnego, doniosłego i wartościowego. Walczymy o nasze dziecko i to mimo ceny
jest najważniejszy moment w naszym życiu i ważniejszego nie będzie. To jest
chory mętlik, ale tak właśnie jest. I dodatkowo, mimo że czuję się jak
zaszczuty pies, nie twierdzę, że dziś to odniesione małe Lenuśkowe
zwycięstwo jest tryumfem pyrrusowym - wszystko to powtórzyłbym bez mrugnięcia okiem.
Te wydarzenia budują mnie dziś i nie mogę negować samego siebie.
Nie przepadam w życiu za takimi nienegocjowalnymi, nieodwracalnymi
i ostatecznymi wydarzenio-zagrożeniami. Zawsze w życiu miałem wszystko bardzo
płynne... A tutaj zadziały się takie rzeczy, że trudno szukać w lustrze cienia
siebie sprzed lat. Kiedyś sądziłem, że mam szanse na bycie fajnym facetem, a
dziś się nie poznaję. I jeszcze to, że przecież jestem rycerzem na rumaku i
muszę zgładzić smoka, który zagraża bezpieczeństwu moich księżniczek... Na
dokładkę ostatnio sobie zdałem sprawę z tego, że Natalia naprawdę w tym
wszystkim nigdy nie zawiodła. To nie jest łatwe, bo ja wiele razy okazywałem
się okropnie słaby... Mam naiwność, że jak już to wszystko wyleję z siebie,
napiszę, to nie będę musiał bez przerwy o tym myśleć.
Żółwik dla wszystkich, którzy walczą…
"A więc wojna! Z
dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe
nasze życie, publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory, weszliśmy w
okres wojny. Cały wysiłek narodu musi iść w jednym kierunku. Wszyscy jesteśmy
żołnierzami. Musimy myśleć tylko o jednym - walka aż do zwycięstwa!"
1 komentarz:
To co napisałeś, to jest dokładnie to, co czuję niemal każdego dnia, a szczególnie raz w tygodniu, kiedy robimy badania kontrolne... Nie umiałabym lepiej ubrać tego w słowa..
Prześlij komentarz